Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/340

Ta strona została przepisana.

— Teraz zapóźno — szepnęła Albina, opuszczając się pomiędzy pocięte ciernie. — Nigdy nie będziesz już mnie dosyć kochał.
Szlochała. On nasłuchiwał namiętnie, starając się pochwycić w oddali najmniejsze odgłosy, wyczekując dźwięku, któryby go obudził do reszty. Dzwon drgnął lekko. I zwolna w uśpionem powietrzu wieczora przypłynęły aż do Paradou trzy uderzenia na „Anioł Pański“. Były to srebrne tchnienia, nawoływania bardzo słodkie, regularne. Teraz dzwon zdawał się żyjącym.
— Mój Boże! — zawołał Sergiusz i upadł na kolana, powalony przez ciche dźwięki dzwonu.
Z czołem przy ziemi, czuł te dzwony na „Anioł Pański“ przechodzące mu po karku, odbrzmiewające w sercu. Dzwon stawał się głośniejszy. Dźwięki nieubłagane powracały w ciągu kilku minut, które latami mu się wydały. Stawiały one przed nim całą jego przeszłość, pobożne dzieciństwo, radości seminaryum, pierwsze msze na spieczonej dolinie Artodów, gdzie pragnął samotności świętych. W ten sposób one przemawiały zawsze do niego. Poznawał najdrobniejsze odcienia tego głosu kościoła, który zawsze słyszał był przy sobie, niby głos matki poważnej a słodkiej. Dlaczego przestał słyszeć ten głos? Niegdyś zapowiadał mu on przyjście Maryi. Czy to Marya wprowadziła go w głąb rozkosznych gąszczów, gdzie głos dzwonu nie dochodził? Nigdyby nie był zapomniał, gdyby dzwon nie przestał był dzwonić. Pochylał