W tej chwili weszły trzy duże dziewczyny. Popychały się, chciały zobaczyć, nie śmiąc jednakże podchodzić zbyt blizko. Były to trzy przyjaciółki Rozalii, które, idąc w pole, wymknęły się, ciekawe, co też ksiądz proboszcz będzie mówił do nowozaślubionych. Miały one wielkie nożyce zawieszone u pasa. Ostatecznie skryły się za chrzcielnicą, szczypiąc się, wykręcając sobą bezwstydnie, by jakie ladacznice, śmiejąc się w kułak.
— A cóż — rzekła półgłosem Ruda, dziewczyna wspaniała, mająca włosy i płeć koloru miedzi — ale będzie ścisku przy wyjściu!
— Patrzaj, ma racyę ojciec Bambousse — szepnęła Liza, cała drobna, cała czarna, z płomiennemi oczami — kiedy się ma winnice, trzeba ich pilnować... Kiedy ksiądz proboszcz chciał koniecznie dać ślub Rozalii, może sobie poradzić bez nikogo.
Druga, Babeta, garbata, z kośćmi zbyt grubemi, podkpiwała.
— Zawsze jest przecie matka Brichet — rzekła. — Już ta pobożna za całą rodzinę... Słyszycie jak chrapie! Ona zarobi sobie tym sposobem podzienne. Wie, co robi, nie bójcie sie!
— Ona gra na organach — odezwała się Ruda.
I wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem. Teuse pogroziła im zdaleka swoim okurzaczem. Przy ołtarzu ksiądz Mouret przyjmował komunię. Kiedy poszedł na stronę Epistoły, aby mu Wincenty nalał na palce wielki i wskazujący, wino i wodę ablucyi, Liza rzekła ciszej:
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/346
Ta strona została przepisana.