Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/348

Ta strona została przepisana.

— Żeby nie mały — mówiła znowu — zmarnowałaby się woda święcona księdza proboszcza... Ojciec Bambonsse już postanowił wydać Rozalię ta syna Wawrzyńców z Figuières.
— Tak — rzekła Ruda, przerywając śmiech na chwilę — wiecie wy, co robił ojciec Bambousse? Rzucał w Rozalię bryłami ziemi, żeby małego nie było.
— A jaki duży mimo tego — szepnęła Liza. — Na zdrowie mu wyszły te bryły.
Naraz, w wybuchu szalonej wesołości poczęły się gryźć wszystkie trzy, kiedy podeszła Teuse kulejąc wściekle. Poszła ona była po swą miotłę za ołtarz. Trzy duże dziewczyny przestraszyły się, cofnęły, uciszyły się.
— Szelmy — jąkała Teuse. — Przychodzicie aż tu wygadywać wasze obrzydliwości!.. I ty, Ruda, się nie wstydzisz, ty! Twoje miejsce powinnoby być tam, na klęczkach przed ołtarzem, jak Rozalia... Ruszcie mi się tylko jeszcze a wyrzucę was, słyszycie!
Miedzianej barwy policzki Rudej zaczerwieniły się lekko, a Babeta tymczasem przypatrywała się szyderczo jej kibici.
— A ty — mówiła Teuse — zwracając się do Katarzyny, dasz ty raz pokój temu dziecku! Szczypiesz je żeby się darło. Już mi nie mów!.. Daj mi je.
Wzięła dziecko, pohuśtała przez chwilę i poło żyła na krześle, gdzie spało ze spokojem cherubina. W kościele zapanowała smutna cisza, którą