Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/350

Ta strona została przepisana.

Głos jego gubił się w łagodnej monotonii.
— Teraz będzie do nich przemawiał, szepnęła Babeta do swoich dwóch przyjaciółek.
— Blady jest jak chusta — zauważyła Liza. — Nie tak jak ksiądz Caffiu z tłustą twarzą i śmiejącą się miną... Moja siostrzyczka Rózia mówiła mi, że nie śmie nic mu powiedzieć na spowiedzi.
— Wszystko jedno — mruknęła Ruda — wcale nie brzydki mężczyzna. Trochę postarzał po chorobie, ale do twarzy mu z tem. Ma większe oczy i jakiś rys w kątach ust, nadający mu bardziej męzki wygląd. Przed gorączką zanadto był panienką.
— Ja myślę, że on ma jakieś zmartwienie — odezwała się Babeta. — Rzekłby kto, że trawi się pomału. Twarz ma jakby martwą, ale oczy mu się palą. Wy nie widzicie jak on pomalutku spuszcza po wieki, jakby chciał przygasić oczy.
Teuse poruszyła miotłą.
— Cicho! — syknęła tak energicznie, iż zdawałoby się, że to wiatr ze świstem wpadł do kościoła.
Ksiądz Mouret zebrał myśli. Zaczął prawie zupełnie cichym głosem:
— Drogi mój bracie, droga moja siostro, jesteście połączeni w Chrystusie. Instytucya małżeństwa jest obrazem świętego związku Chrystusa z Kościołem. Jest to związek, którego nic rozerwać nie może, wolą Pana Boga jest, aby był wieczny, aby człowiek nie rozłączał tego co Pan Bóg złączył. Czyniąc was kością kości waszych, Pan Bóg wskazał wam, że obowiązkiem waszym jest kroczyć