Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/355

Ta strona została przepisana.

mowi. Wasze rodziny nauczyły was zapewne kochać Boga, modlić się do niego rano i wieczór, rachować tylko na jego miłosierdzie...
Nie dokończył. Obrócił się, aby wziąć kielich na ołtarzu i poszedł do zakrystyi z głową pochyloną, poprzedzony przez Wincentego, który o mało nie upuścił ampułek i ręcznika, starając się dostrzedz, co robiła Katarzyna w głębi kościoła.
— Ach, ty bez serca — rzekła Rozalia, która odeszła od męża, aby wziąć dziecko na ręce.
Dziecko śmiało się. Pocałowała je, poprawiła pieluszki, wygrażając przytem pięścią Katarzynie.
— Gdyby było upadło, zamalowałabym ci buzię porządnie.
Duży Fortunat nadchodził, kiwając się niedbale. Trzy dziewczyny zbliżyły się, zaciskając wargi.
— Dumny teraz — szepnęła Babeta tamtym dwom do ucha. — Hołysz jakiś, zarobił sobie na grosiwo ojca Bambousse, na sianie, za młynem... Widywałam go co wieczora, jak szedł z Rozalią na czworakach, pod małym murem.
Śmiały się drwiąco. Duży Fortunat, stojąc przed niemi, zaśmiał się głośniej od nich. Uszczypnął Rudą, dał się Lizie nazwać bydlęciem. Był to chłopak gruntowny, i nic sobie z nikogo nie robił. Proboszcz znudził go.