— Ba, trzeba jeść śniadanie — szepnęła. — Jestem bardzo głodna.
I zbliżyła się do księdza skradając się po cichu. Kiedy była tuż blizko, objęła go za szyję, uściskała go.
— Dzień dobry, bracie — rzekła. — Czy chcesz mię dzisiaj głodem zamorzyć?
Podniósł twarz tak bolesną, iż pocałowała go znowu w oba policzki. On budził się z agonii. Poznawszy ją, starał się łagodnie ją odsunąć, ale ona trzymała jego rękę i nie puszczała jej. Zaledwie dała mu się przeżegnać. Uprowadziła go.
— Kiedy mi się jeść chce; chodźże. I ty jesteś głodny.
Teuse przygotowała śniadanie w głębi ogródka pod dwoma dużemi morwowemi drzewami, których rozłożyste gałęzie tworzyły tu dach liściasty. Słońce, zwyciężywszy wreszcie opary chmurnego poranku, ogrzewało grzędy warzyw, a drzewo morwowe rzucało szeroki cień na kulawy stolik, gdzie podane były dwie filiżanki mleka i grube kromki chleba.
— Widzisz, że tu przyjemnie — rzekła Dezyderya ucieszona z jedzenia na dworze.
Krajała już duże kawałki chleba, zajadając je z pysznym apetytem. Teuse stała przed niemi.
— A ty nie jesz? — zapytała.
— Zaraz — odrzekła stara służąca. — Moja zupa grzeje się.
Po chwili milczącego podziwiania zamaszy-
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/359
Ta strona została przepisana.