Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/361

Ta strona została przepisana.

Wypił był tylko parę małych łyków, a chleba nie ruszył.
— Bydlęta — rzekła Dezyderya z namyśleniem — zdrowsze są, niż ludzie.
— A to ładnie dla nas wypadło, to co panna Dezyderya powiedziała — zawołała, śmiejąc się Teuse.
Ale to dwudziestoletnie biedactwo nie miało na myśli żadnej złośliwości.
— Napewno — mówiła dalej. — Kury nie cierpią na ból głowy, prawda? Króliki można tuczyć dopóki się podoba. A mój prosiak, nie powiesz chyba, żeby kiedy miał smutną minę.
I zwracając się do brata z rozradowaną twarzą:
— Nazwałam go Maciek, bo podobny jest do tego grubego człowieka co listy przynosi; porządnie się rozrósł... Niedobry jesteś, że niechcesz go nigdy zobaczyć. Ja ci go pokażę teraz kiedy, dobrze? Powiedz?
Mówiąc to wszystko i przymilając się, wzięła chleb brata i zajadała. Skończywszy jedną kromkę zaczęła drugą, kiedy Teuse to spostrzegła.
— Ależ to nie panny ten chleb! Teraz już panna z ust mu wydziera naprawdę!
— Dajcie pokój — rzekł ksiądz Mouret łagodnie — ja go nie ruszyłem... Jedz, jedz, kochanie.
Dezyderya przez chwilę była zmieszana, patrzyła na chleb i powstrzymywała się od płaczu. Ala zaraz zaczęła się śmiać i skończyła kromkę. Mówiła znowu: