Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/362

Ta strona została przepisana.

— I moja krowa nie jest taka smutna jak ty... Ciebie nie było jak wuj Paskal mi ją dał, pod warunkiem że będę spokojna. Byłbyś widział jaka ona była zadowolona, kiedy ją pocałowałam pierwszy raz.
Nadstawiła ucha. Pianie koguta dochodziło z kurników, jakiś wrzask się podnosił, szelesty skrzydeł, pomrukiwania, chrapliwe głosy, cała jakaś panika spłoszonych zwierząt.
— Ach, ty nie wiesz — odezwała się nagle, klaszcząc w ręce. Powinna być cielna... Chodziłam z nią do buhaja, o trzy mile ztąd, do Bèage. Ba, nie wszędzie też są buhaje! Otóż, jak ona była z nim, chciałam być przy tem, żeby widzieć.
Teuse ruszała ramionami, spoglądając na księdza z niezadowoleniem.
— Ot niech lepiej panna idzie swoje kury uspokoić. Morduje się tam toto wszystko.
Dezyderya chciała dokończyć opowiadania.
— Przeciąż trzeba, żeby matki rodziły małe, prawda?... Czy myślisz że ona będzie miała małe, co?
Ksiądz Mouret poruszył się niewyraźnie. Spuścił oczy przed jasnem spojrzeniem dziewczęcia.
— E, proszęż bo iść — zawołała Teuse. Pozagryzają się.
Kłótnia w kurnikach wzmagała się tak gwałtownie, że już biegła z wielkim szelestem spódnic, kiedy ksiądz przy wołał ją napowrót.
— A mleko, kochanie, nie skończyłaś mleka.
Podawał jej swoją filiżankę prawie nietkniętą.