Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/366

Ta strona została przepisana.

łam.. Tak samo, żeby ksiądz proboszcz mnie słuchał, toby tu nie siedział, kiedy powietrze od kurników księdzu szkodzi. Porządnie śmierdzi w tej chwili. Nie wiem, co tam panna Dezyderya znowu poruszyła. Ona śpiewa sobie, dla niej wszystko jedno, dostaje piękniejszych rumieńców... Aha, chciałam księdzu proboszczowi powiedzieć. Robiłam co mogłam, żeby ją wyprowadzić ztamiąd, kiedy buhaj zabrał się do krowy. Ale ona do księdza podobna, upór ma taki, że!... Całe szczęście że dla niej to niema znaczenia. Cała jej uciecha, to zwierzęta z małemi... No, niechże ksiądz proboszcz ma rozum. Odprowadzę księdza proboszcza do pokoju. Położy się ksiądz, odpocznie sobie trochę... Nie chce ksiądz proboszcz? No, to tam gorzej, proszę się sobie zamęczyć! Żeby już tak wszystko w sobie dusić, do ostatniego tchu!
Połknęła ze złości dużą łyżkę zupy, nie zważając, iż może sobie poparzyć gardło. Stukała drewnianą rączką o miskę, pomrukując, mówiąc sama ze sobą.
— Widział kto takiego człowieka? Prędzej zdechnie, niż żeby jedno słowo powiedział... A niech sobie milczy! I tak wiem ja dosyć. Nie trudno reszty się domyśleć... Tak, tak, niech sobie milczy. Tem lepiej.
Teuse była zazdrośna. Doktór Paskal musiał z nią prawdziwą walkę stoczyć, by zabrać od niej chorego, kiedy osądził, że będzie zgubiony, jeśli pozostanie na probostwie. Musiał jej tłomaczyć, że