Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/367

Ta strona została przepisana.

dzwon wzmaga jego gorączkę, te święte obrazy, których pełno było w pokoju, sprowadzają mu halucynacye, te ostatecznie, potrzebował zupełnego zapomnienia, otoczenia odmiennego, w któremby się mógł odrodzić w spokoju nowej egzystencyi. Ona kiwała głową i twierdziła, że nigdzie „drogie dziecko“ nie znajdzie lepszej od niej dozorczyni. Nakoniec zgodziła się jednakże, zniosła to nawet, że zabrano go do Paradou, chociaż się sprzeciwiała, kiedy doktór zrobił taki wybór i była nim do żywego dotknięta. Z gruntu też nienawidziła Paradou. Najbardziej obraziło ją milczenie księdza Moureta o czasie który tam spędził. Często, napróżno się wysilała, by go wyciągnąć, na rozmowę. Wreszcie dzisiaj, rozdrażniona jego bladością i że tak uparcie cierpiał bez słowa skargi, wywijając łyżką niby kijem, zawołała:
— Jeśli księdzu proboszczowi było tam tak dobrze, to najlepiej powrócić. Jest tam osoba, co zapewne lepiej odemnie księdza proboszcza dopilnuje.
Pierwszy to raz ośmieliła się wystąpić z taką bezpośrednią przymówką. Cios był tak ostry, że ksiądz aż krzyknął lekko, podnosząc swoją zbolałą twarz. Poczciwa dusza Teuse poczuła wyrzuty.
— Bo też to — mruknęła — wina tego wuja Paskala. Już ja mu nagadałam. Ale ci uczeni, to za nic od swego nie odstąpią. Są między nimi i tacy, coby zabili człowieka, żeby mu potem