Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/374

Ta strona została przepisana.

paru szyb zakleić w każdem oknie. Skończywszy tę robotę, wpadł na myśl upiększenia kościoła bez pomocy mularza, stolarza, malarza. Wszystko zrobi sam. Ta ręczna praca twierdził, bawiła go, przywracała mu siły. Wuj Paskal, ile razy zajrzał na probostwo, zachęcał go, zapewniając że to zmęczenie więcej jest warte, niż wszystkie lekarstwa razem. Tak więc, ksiądz Mouret potynkował wapnem dziury w murach, ponaprawiał ołtarze, roscierał farby i odmalowywał na nowo ambonę i konfesyanał. Było to wypadkiem dla okolicy. Gadano o tem na dwie mile w koło. Chłopi przychodzili z założonemi w tył rękami przypatrywać się jak ksiądz proboszcz pracuje. On, opasany niebieskim fartuchem, z podrapanemi rękami, oddawał się cały tej ciężkiej pracy, miał powód, by wcale już nie wychodzić. Całe dnie przebywał pośród gruzów, spokojniejszy, prawie uśmiechnięty, zapominając świata, drzew, słońca, ciepłych powiewów, które go rozdrażniały.
— Wolno księdzu proboszczowi, jak tylko gmina nie potrzebuje za to płacić — mówił ojciec Bambousse drwiąco, zachodząc co wieczora, aby zobaczyć jak stoją roboty.
Ksiądz Mouret wydał na to swoje oszczędności z czasów seminaryum. Były to zresztą upiększenia których niezgrabna naiwność mogłaby wywołać uśmiech. Mularkę obrzydził sobie prędko. Poprzestał na otynkowaniu kościoła wkoło na wysokość człowieka. Teuse rozrabiała wapno. Kiedy