Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/375

Ta strona została przepisana.

zauważyła, że należałoby również wziąć się do naprawy probostwa, które jak mówiła, lada dzień zawalić się mogło, wytłomaczył jej że nie potrafiłby, że trzebaby robotnika; to spowodowało straszną sprzeczkę pomiędzy nimi. Ona krzyczała, że nie było sensu cackać się z kościołem, gdzie nikt nie sypiał, kiedy obok były pokoje w których z pewnością znajdą ich kiedy nieżywych pod zwalonemi sufitami.
— Ja uprzedzam — złościła się — że ostatecznie pościelę sobie tutaj, za ołtarzem. Zanadto się boję w nocy.
Gdy zabrakło wapna i gipsu, przestała mówić o probostwie. Zresztą widok malowania dokonywanego przez księdza proboszcza wprawiał ją w zachwyt. Stanowiło ono największy urok całej tej roboty. Ksiądz, połatawszy najprzód wszystko kawałkami desek, z upodobaniem rozpościerał na drzewie grubym pendzlem piękną żółtą farbę. W ruchu pendzla tam i napowrót, było łagodne jakby kołysanie, usypiające go nieco, pozwalające mu bezmyślnie śledzić całemi godzinami, tłuste, pasiaste pociągnięcia farby. Kiedy wszystko było żółte, konfesyonał, ambona, stopnie ołtarza, nawet szafka zegarowa, odważył się, dla odświeżenia wielkiego ołtarza, najprzód porobić słoje udające marmur, a ośmielając się coraz więcej, cały pomalował. Wielki ołtarz pomalowany na biało, żółto i niebiesko, był wspaniały. Tacy co od piędzie-