Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/38

Ta strona została przepisana.

gdzieby żadna istota, żadna roślina ani woda, nic z życia, nie przeszkadzało mu w kontemplacyi Boga. Był to poryw czystej miłości, wstręt do wrażeń fizycznych. Tam, umierając samemu sobie, odwrócony od światła, oczekiwałby chwili, kiedy przestanie istnieć, kiedy się rozpłynie w ostatecznej białości dusz. Niebo wyobrażał sobie całe białe, jakby zaśnieżone liliami, jakby jaśniejące wszystkjem, co jest niewinne, czyste, dziewicze. Ale spowiednik gromił go, gdy mu opowiadał swoją tęsknotę do samotności, swe pożądanie bożej prostoty. Wskazywał na walki Kościoła, na obowiązki kapłaństwa. Później, po swojem wyświęceniu, młody kapłan dostał się do Artodów na własną prośbę, w nadziei, że urzeczywistni swe marzenie o unicestwieniu w sobie człowieka. Wpośród tej nędzy, na tej ziemi jałowej, zatka sobie uszy na głosy świata, będzie żył w uśpieniu świętych. I od kilku miesięcy w istocie chodził ciągle uśmiechnięty; zaledwie zrzadka słabe odgłosy wsi mąciły jego spokój; zaledwie jakieś ostrzejsze dotknięcie, słońca czuł na karku, gdy błądził po różnych drogach, cały w niebie, nie widząc nieustannej twórczości, w pośród której się obracał.
Duży, czarny pies, pilnujący Artodów, właśnie się namyślił, aby przyjść do księdza Moureta. Usiadł sobie przy jego nogach. Lecz ksiądz tonął w słodyczy poranka. Wilią tego dnia rozpoczął Różaniec Maryi; wstępującą weń zwolna wielką radość, przypisywał wstawieniu się Dziewicy u swe-