Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/391

Ta strona została przepisana.

że będzie pan miłym gościem, tam. Mała rozporządza sobą jak chce, pan wie. Nie krępuję jej, tak samo jak nie krępuję moich roślin. Wszystko to rośnie... Trzeba takiego głupca, jak ten tu klecha, żeby się dopatrzeć złego... Gdzieś ty zło zobaczył, łajdaku! Ty sam zło wymyśliłeś, bydlę!
Potrząsał na nowo Bratem.
— Proszę go puścić — błagał ksiądz Mouret.
— Zaraz... Mała niezdrowa jest od pewnego czasu. Ja nic jakoś nie spostrzegałem. Ale ona mi o tem powiedziała. Więc idę do pańskiego wuja Paskala, do Plassans. W nocy spokojnie jest, nie spotyka się nikogo... Tak, tak, mała nie jest zdrowa.
Ksiądz jednego słowa nie znalazł. Chwiał się na nogach z głową spuszczoną.
— Tak się cieszyła, że pana pielęgnuje — mówił dalej stary. — Paląc sobie fajkę, słyszałem jak się śmieje. To mi wystarczało. Dziewczęta to jak tarnina: kiedy kwitną to już dosyć... Ostatecznie, niechże proboszcz przyjdzie, jeżeli zechce. Możeby to małą rozerwało... Do widzenia panu.
Podniósł się powoli, trzymając pięści Brata w obawia jakiegoś niedobrego wybryku. I odszedł, nie odwracając się za siebie, swoim ostrym wydłużonym krokiem. Brat w milczeniu przyczołgał się do kupy kamieni. Zaczekał aż stary będzie w pewnej odległości. I dwoma rękami zaczął znów swoje rzucanie. Lecz kamienie padały w pył na drodze. Jeaubernat, nie racząc już gniewać się, od-