Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/40

Ta strona została przepisana.

aby rosa boża spadła na jego serce, jak na piasek nieurodzajny; wyznawał nędzę swą i zawstydzenie, niegodność wybawienia z grzechu. Być pokornym, to znaczy wierzyć, kochać. Ślepy, głuchy, z ciałem umarłem, już nawet od siebie nie zależał. Był rzeczą Boga. I z tego poniżenia, w którem się pogrążał, unosił się w radosnem hozanna po nad szczęśliwych i potężnych, w blasku nieskończonego szczęścia.
W Artodach więc znalazł ksiądz Mouret zachwyty klasztorne, tak gorąco niegdyś upragnione, przy każdem czytaniu „Naśladowania“. Nie odbyła się w nim jeszcze żadna walka. Doskonałym był od pierwszego przyklęknięcia, bez walki, bez wstrząśnień, jakby porażony łaską, przy zapełnem pominięciu swego ciała. Ekstaza zbliżenia się do Boga, znana niektórym młodym kapłanom; epoka błogosławiona, kiedy wszystko milknie, a pożądania są tylko jedyną ogromną potrzebą czystości. Nie szukał oparcia u żadnej stworzonej istoty. Kiedy kto wierzy, że coś jest wszystkiem, nie może być zachwiany, a on wierzył, że Bóg jest wszystkiem, że jego pokora, jego posłuszeństwo, jego niepokalaność są wszystkiem. Przypominał sobie, że słyszał o pokusach, jako o męce okropnej, doświadczanej przez najświętszych. On uśmiechał się. Bóg nie opuszczał go nigdy. Chodził w swojej wierze, jakby w pancerzu, który go osłaniał od najlżejszych powiewów złego. Pamiętał, jak mając osiem lat, płakał po kątach z miłości; nie wiedział, kogo kochał;