ców zależało mi na tem, by się dziś koniecznie z tobą widzieć. Chciałem z tobą pomówić.
Nie dokończył. Patrzył na księdza ze zdumieniem. Nastąpiło milczenie.
— Ty, to jesteś zdrów — zaczął wreszcie zmienionym głosem.
— Tak, jestem daleko zdrowszy — rzekł ksiądz Mouret, uśmiechając się. Spodziewałem się wuja dopiero we czwartek. To nie wuja dzień, niedziela... Wuj ma mi coś do powiedzenia?
Wuj Paskal nie odpowiedział zaraz. W dalszym ciągu przypatrywał się księdzu. Ten był jeszcze cały nasiąknięty ciepłem kościelnem; włosy jego zatrzymały woń kadzidła, a oczy wzruszenie radością Krzyża. Wuj spuścił głowę wobec tego zwycięzkiego spokoju.
— Wracam z Paradou — ozwał się nagle. — Jeanberaat przychodził po mnie dziś w nocy... Widziałem Albinę... Niepokoi mię ona. Trzeba, by z nią ostrożnie postępowano.
Mówiąc, ciągle uważał na księdza. Ale nie spostrzegł, by mu chociaż raz drgnęły powieki.
— Ostatecznie, ona ciebie pielęgnowała — dodał ostrzej. Bez niej, mój chłopcze, byłbyś może teraz w celi, w Tulettes, z kaftanem waryatów na plecach... Słuchajże, obiecałem że ją odwiedzisz. Zabieram cię ze sobą. To na pożegnanie. Ona chce wyjechać.
— Ja mogę tylko modlić się za osobę, o której mowa — rzekł ksiądz Mouret łagodnie.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/400
Ta strona została przepisana.