Niedziela, była dniem licznych zajęć dla księdza Moureta. Miewał nieszpory, które odprawiał zwykle przed pustemi krzesłami, ponieważ, nawet stara Brichet nie posuwała swej pobożności do bywania w kościele popołudniu. Potem, o godzinie czwartej, Brat Archangiasz przyprowadzał chłopców ze swej szkoły, aby ksiądz proboszcz wysłuchał ich z katechizmu. To przesłuchiwanie przeciągało się czasem do późna. Skoro dzieci okazywały się nazbyt niepohamowanemi, przywoływano Teuse i ta straszyła je swą-miotłą.
Owej niedzieli, koło czwartej, Dezyderya sama była na probostwie. Nudząc się, pomyślała o narwania trawy dla królików i poszła na cmentarz, gdzie rosły wspaniałe maki, ulubiony przysmak królików. Wlokła się na kolanach pomiędzy grobami i przynosiła pełne fartuchy soczystego zielska, które jej zwierzęta żarłocznie rozchwytywały.
— O, jakie piękne maki! — mruknęła uszczęśliwiona, przyklękając przed pomnikiem księdza Caffin.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/406
Ta strona została przepisana.
VII.