Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/415

Ta strona została przepisana.

czę siebie pod stopami. To takie bardzo zabawne... A ty łaskoczesz się, powiedz?
Duży płowy kogut, zbliżywszy się z powagą, widząc ją leżącą, wskoczył jej na piersi.
— Pójdziesz, Aleksander! — krzyknęła. — Ależ to głupie zwierzę. Nie mogę się położyć, by się zaraz nie wpakował... Ciśniesz mię, drapiesz, słyszysz?... Siedź sobie zresztą, tylko bądź grzeczny, nie dziob mi włosów.
I przestała się o niego troszczyć. Kogut trzymał się mocno przy jej staniku, mając chwilami taką minę jakby jej zaglądał pod brodę swojem płomienistem okiem. Inne zwierzęta ubliżały się do niej. Potarzawszy się jeszcze, w końcu zmęczona, zatrzymała się w wygodnej pozycyi, rozkładając się na wznak. Mówiła dalej:
— Ach, to zanadto rozkoszne, odrazu jestem zmęczona. Słoma usposabia do snu, prawda?... Sergiusz tego nie lubi. Ty może także nie. Ale w takim razie, cóż ty możesz lubić?... Powiedzno mi trochę, żebym wiedziała.
Była coraz senniejsza. Przez chwilę patrzyła szeroko otwartemi oczami, jakby zastanawiając się nad tem, jakich przyjemności nie zna. Poczem spuściła powieki, uśmiechając się spokojnie w zupełnem zadowolnieniem. Zdawało się że śpi, ale po kilku minutach otworzyła znowu oczy, mówiąc:
— Krowa będzie miała cielę... Ot i wielka rozkosz. Będę się tem cieszyć więcej, niż wszystkiem.