Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/420

Ta strona została przepisana.

nas będzie dwoje, pomożemy sobie... Znasz tę drogę, prawda? Przechodzimy cmentarz, spuszczamy się na brzeg strumienia, a potem, trzymając się go tylko, dochodzimy aż do ogrodu. A tam, w łożyska rzeki, to jak w domu u siebie. Niema nikogo! Nic, tylko zarośla i piękne gładkie, kamienie. Łożysko jest prawie wyschnięte. Idąc, myślałam: „kiedy on będzie ze mną wkrótce, będziemy sobie szli powoli, ściskając się“... No, Sergiuszu, śpiesz się. Czekam na ciebie.
Ksiądz jakby już nie słyszał. Powrócił do swoich modłów, błagając niebo o męztwo świętych. Zanim stanął do walki ostatniej, zbroił się w ogniste miecze wiary. Przez chwilę bał się, iż ulegnie. Z bohaterstwem męczennika walczył, by przylgnąć kolanami do posadzki, kiedy słowo każde Albiny podnosiło go: serce jego szło do niej, wszystka krew w nim wzbierała, rzucała go w jej objęcia, z nieprzeparte pragnieniem całowania jej włosów. Ona samym tylko zapachem swego oddechu obudziła i poruszyła w jednej chwili wszystkie wspomnienia ich miłości, wielki ogród, przechadzki pod drzewami, radosny ich związek. Ale zlała się nań obfita rosa łaski; męka była krótka; krew z żył mu uciekła i nie pozostało w nim nic ludzkiego. Był już tylko rzeczą Boga.
Albina musiała znowu dotknąć się jego ramienia. Niepokoiła się rozdrażniając stopniowo.
— Dlaczego nie odpowiadasz? Nie możesz odmówić, wszak pójdziesz zaraz ze mną... Pomyśl, że