Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/426

Ta strona została przepisana.

pocóżeś przyszedł? To ty wziąłeś mię za siostrę, za żonę. Kłamałeś więc?
Podniósł swą bladą twarz, perlił się na niej pot udręczenia.
— Zgrzeszyłem — szepnął.
— Ja — mówiła ona — kiedy widziałam cię takim swobodnym, sądziłam że już nie jesteś księdzem. Myślałam że to już skończone, że będziesz bez ustanku ze mną, dla mnie... A teraz, cóż chcesz, bym uczyniła, kiedy życie mi zabierasz?
— To, co ja czynię — odpowiedział — uklęknąć, umierać na klęczkach, nie podnosić się, aż Bóg przebaczy.
— Więc jesteś podły! — rzekła jeszcze, znowu wpadając w gniew, z pogardą na ustach.
Zachwiał się, milczał. Okropne cierpienie ścisnęło go za gardło; ale siła jego przemogła boleść. Trzymał głowę prosto, uśmiechał się prawie kątami drżących ust. Albina upartem spojrzeniem wyzywała go przez chwilę. Potem z nowem uniesieniem:
— No, odpowiedz, mnie oskarżaj, powiedz że to ja chodziłam ciebie kusić. To już będzie zupełne... Słuchaj, ja pozwalam ci się wytłomaczyć. Możesz bić mię, wolałabym twoje razy, niż tę sztywność trupa. Czyż już krwi w tobie niema? Czyż nie słyszysz, że nazywam cię podłym! Tak, podły jesteś, nie powinieneś był mię kochać, kiedy nie możesz być mężczyzną... Czy to suknia ta czarna krępuje