Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/427

Ta strona została przepisana.

cię? Zedrzej ją. Kiedy będziesz nagi, przypomnisz sobie może...
Ksiądz, powoli, powtórzył te same słowa:
— Zgrzeszyłem, nic nie mam na moją obronę. Czynię pokutę za grzech mój, niespodziewając się przebaczenia. Gdybym zdarł moją suknię, zdarłbym moje ciało, bo oddałem się Bogu cały, duszę moją, kości moje. Jestem księdzem.
— A ja, a ja — zawołała jeszcze raz Albina.
Nie spuścił głowy.
— Niech twoje cierpienia będą mi policzone jako tyleż zbrodni! Niech będę wiecznie karany za opuszczenie, w jakiem muszę cię pozostawić! To będzie słuszne... Jakkolwiek niegodny jestem, modlę się za ciebie co wieczora.
Ruszyła ramionami z niezmiernem zniechęceniem. Gniew ją opuszczał. Była prawie litością zdjęta.
— Jesteś waryat — szepnęła. — Zostaw sobie te modlitwy. Ja przecież ciebie chcę... Nigdy ty mnie nie zrozumiesz. Miałam ci tyle rzeszy powiedzieć! A ty, ciągle tylko mię drażnisz, ciągle powtarzasz swoje historye z tamtego świata... No, słuchaj, bądźmy rozsądni oboje. Poczekajmy, aż się uspokoimy. Pomówimy jeszcze... To przecież niemożliwe bym tak odeszła. Nie mogę, zostawić ciebie tutaj. To dla tego żeś tutaj, taki jesteś jakby umarły, z takiem zimnem ciałem, że nie śmiem cię dotknąć... Nie mówmy już. Poczekajmy.
Umilkła, zrobiła kilka kroków. Oglądała kościołek. Deszcz ciągle jeszcze zalewał szyby strugami