Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/430

Ta strona została przepisana.

— I żyjesz, wpośród śmierci. Trawy, drzewa, wody, słońce, niebo! wszystko kona wkoło ciebie —
— Nie, wszystko żyje, wszystko się oczyszcza, wszystko powraca do źródła światła.
Wyprostował się z jakimś ogniem w oczach. Odszedł od ołtarza, niezwalczony już teraz, rozgorzały taką wiarą, iż gardził pokusami. Wziął Albinę za rękę, mówił do niej jak do siostry, zaprowadził ją przed bolesne obrazy drogi Krzyżowej.
— Masz — rzekł — oto co mój Bóg wycierpiał... Jezus biczowany rózgami. Patrz, ramiona ma obnażone, ciało poszarpane, krew spływa aż na krzyże... Jezus cierniem ukoronowany. Krwawe łzy płyną z poranionego czoła. Skroń ma szeroko rozdartą... Jezus zelżony przez żołnierzy. Kaci jego zarzucili mu na urągowisko kawał purpury na szyję i zapluwają twarz jego, policzki mu dają, trzcinami wbijają mu koronę w czoło...
Albina odwracała głowę, by nie widzieć obrazów, jaskrawo pomalowanych, gdzie żółte ciało Jezusa pokrajane było czerwonemi pręgami. Płaszcz purpurowy na jego szyi wyglądał jakby kawał jego posieczonej skóry.
— Po co cierpieć, po co umierać! — odpowiedziała. — O Sergiuszu! Gdybyś ty jeszcze pamiętał!... Mówiłeś mi owego dnia, żeś zmęczony. A ja wiedziałam, że to nie prawda, bo nie było gorąco i szliśmy zaledwie od kwadransa. Tylko chciałeś usiąść, aby mię wziąć w objęcia. Była, wiesz, tam, w głębi sadu, wiśnia rosnąca nad strumykiem, otóż