Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/431

Ta strona została przepisana.

nie mogłeś przejść koło niej, byś nie doznał potrzeby całowania mię po rękach drobnemi pocałunkami, które biegły mi po ramionach aż do ust. Pora wisien była przeszła, ty zjadałeś moje usta... Płakaliśmy nad kwiatami, które więdły. Raz gdy znalazłeś w trawie nieżywą pokrzywkę pobladłeś cały, przycisnąłeś mię do siebie, jakbyś chciał ziemi zabronić by mię nie wzięła.
Ksiądz pociągnął ją przed dalsze stacye.
— Milcz! — zawołał — patrz jeszcze, słuchaj jeszcze. Padnij na twarz z bólu i litości... Jezus upada pod ciężarem swego krzyża. Droga do Kalwaryi ciężka jest. Upadł na kolana. Nie ociera nawet spoconej twarzy, tylko podnosi się i idzie dalej... Jezus znowu upada pod ciężarem swego krzyża. Co krok chwieje się. Teraz upadł na bok, tak gwałtownie, że przez chwilę bez tchu pozostaje. Jego ręce poranione upuściły krzyż, jego zbolałe nogi, zostawiają za nim krwawe ślady. Przygniata go bezmierne znużenie, bo on niesie na swoich ramionach grzechy świata...
Albina patrzyła na Jezusa w błękitnej sukni, rozciągniętego pod ogromnym krzyżem, którego czarna farba ściekała i brudziła złoto jego aureoli Potem, z zamyśleniem w oczach, szepnęła:
— Ach, te ścieżki na łąkach!... Nie masz więc już pamięci wcale, Sergiuszu? Nie znasz już tych dróg z miękie trawy, co idą poprzez łąki pomiędzy wielkiemi jeziorami zieleni?... Owego popołudnia, o którem ci mówię, wyszliśmy tylko byli