Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/455

Ta strona została przepisana.

cających się łokciem pod jego błogosławiącemi rękami. A potem, wieczorem, pokazywano mu ich łoże. Wszystkie słowa któremi do nich przemawiał dźwięczały mu teraz głośniej w uszach. Mówił Fortunatowi, iż Bóg zesłał mu towarzyszkę, bo nie chciał, aby człowiek był samotny. Mówił Rozalii, iż powinna się przywiązać do męża swego i nie opuszczać go nigdy, ale być mu służebnicą uległą. Ale on mówił to wszystko także do siebie i do Albiny. Nie byłaż ona jego towarzyszką, jego służebnicą uległą? Tą, którą Bóg mu zesłał, by nie usychał w samotności? Zresztą byli związani ze sobą. Dziwił się bardzo, że nie zrozumiał tego odrazu, że nie poszedł z nią jak nakazywał obowiązek. Lecz zaraz jutro, napewno pójdzie do niej. Wpół godziny będzie już przy niej. Przejdzie przez wieś, drogą przez wzgórze; ta jest o wiele krótszą. On przecież może wszystko. Panem jest, nikt mu nic nie powie. Gdyby mu się przypatrywano, jednem skinieniem pochyli wszystkie głowy. I będzie żył z Albiną. Będzie ją nazywał żoną. Będą bardzo szczęśliwi. Złoto ogarniało go nową falą, migotało mu między palcami. Kąpał się znowu w złocie. Brał święte naczynia na potrzeby swego domu, żyjąc na wielką skalę, płacąc swoim ludziom odłamami kielicha, który kruszył w ręku z lekkim wysiłkiem. Złote makaty i ołtarza wziął na kotarę do ślubnego łoża. Na miejsce klejnotów dał swej żonie złote serca, złote różańce, złote krzyże zawie-