Ta strona została przepisana.
cynacyi. Ogłupiały, patrzył na nawę tonącą zwolna w wieczornym mroku; przez okna widać było kawałki nieba z gwiazdami. I wyciągnął ręce, chcąc się dotknąć ścian, kiedy głos Dezyderyi zawołał go z kurytarzyka przy zakrystyi.
— Sergiuszu, czy jesteś tutaj?... Odezwijże się. Całe półgodziny już cię szukam.
Weszła. Trzymała lampę. Wówczas ksiądz zobaczył, że kościół stał jak zawsze. Nie rozumiał już, pozostał w strasznej wątpliwości pomiędzy kościołem niezwyciężonym, odrastającym ze swych popiołów, a Albiną wszechmocną, której tchnienie samo chwiało boską potęgą.