Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/466

Ta strona została przepisana.

na podłogę z nogami w powietrzu. Nie podnosząc się, rzekł z powagą:
— On mnie widzi, kontent jest, że mnie widzi. To on chce, abym ja się weselił... Gdy mi ześle rozrywkę, to aż we mnie dzwoni. Więc się tarzam, a cały raj wtedy się śmieje.
Czołgał się na grzbiecie aż do ściany, potem, oparłszy się na karku, wywijał piętami jak mógł najwyżej. Sutana, opadłszy, odkryła jego czarne spodnie, załatane na kolanach kawałkami zielonego sukna. Mówił znowu:
— Niech ksiądz proboszcz patrzy, do czego ja dochodzę. Założę się, że ksiądz proboszcz tego nie dokaże... No, proszę się pośmiać trochę. Lepiej czołgać się na grzbiecie, niż pożądać na miejsce materaca ciała jakiej łajdaczki. Słyszy ksiądz, co! Człowiek głupim jest na chwilę, wytrze się i strząśnie z siebie robactwo. To odpoczynek! Ja, kiedy się tarzam, wyobrażam sobie, że jestem psem Pana Boga, i dla tego powiadam, że cały raj zbiega się do okien i śmieje się, patrząc na mnie... I ksiądz może się pośmiać. Ot, dla świętych i dla księdza, Ma ksiądz koziołka dla świętego Józefa, a teraz dla świętego Jana, a teraz dla świętego Michała, dla świętego Marka, dla świętego Mateusza...
I wyliczał całą koronkę świętych, przewracając kozły w koło pokoju. Ksiądz Mouret, milczący, z rękami na brzegu stołu, uśmiechnął się w końcu. Zwykle wesołości Brata niepokoiły go. Gdy tenże znalazł się blizko Teuse, kopnęła go.