Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/474

Ta strona została przepisana.

znajdował nic. Teraz gdy żądze w nim nie szalały, przerażała go praktyczna strona położenia, stawiała go z jego wątłemi rękami w obec sprawy zawikłanej, do której nie wiedział jak się zabrać. Zkąd wzięliby koni do ucieczki? A gdyby szli pieszo, to czy nie przyaresztowanoby ich jako włóczęgów? Zresztą, czy on potrafi być urzędnikiem, lub wystukać jakieś zajęcie mogące zapewnić chleb jego żonie? Nigdy go tych rzeczy nie uczono. Nie znał życia; szukając w swej pamięci, znajdował tylko modlitwy, szczegóły caremoniału, karty z teologii Bouviera, wyuczone aa pamięć w seminaryum. Nawet drobnostki bez znaczenia wprawiały go w wielkie zakłopotanie. Zastanawiał się, czy by się odważył podać rękę swej żonie na ulicy. Z pewnością nie umiałby chodzić pod rękę z kobietą. Wyglądałby tak niezgrabnie, że ludzieby się odwracali. Odgadliby księdza i lżyliby Albinę. Napróżnoby się starał omyć z kapłaństwa, zawszeby miał na sobie smutną jego bladość, zapach kadzidła. A gdyby kiedyś miał dzieci? Drgnął na tę myśl niespodzianą. Poczuł szczególny wstręt. Pomyślał, że nie kochałby ich. Tymczasem było ich dwoje, chłopczyk i dziewczynka. On odsuwał je od swych kolan, przykrość mu sprawiało poczucie rąk ich na swem ubraniu, nie huśtał ich z radością jak inni ojcowie. Nie mógł się przyzwyczaić do tych ciał z jego ciała, wydających mu się wcieleniem jego męskich chuci. Dziewczynka zwłaszcza niepokoiła go swemi wielkiemi ocza-