Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/477

Ta strona została przepisana.

Wstępował, chcąc rozsunąć kamienie, by wejść, gdy zaniepokoiło go potężne sapanie. Zeszedł napowrót i o mało nie nastąpił na twarz Brata Archangiasza, leżącego na ziemi w głębokim śnie. Sen musiał go ogarnąć zapewne podczas gdy pilnował wejścia do Paradou. Zagradzał je sobą, rozciągnięty jak długi, w bezwstydnej postawie. Prawa jego ręka odrzucona za głowę, nie puściła dereniowego kija, którym zdawała się jeszcze grozić niby mieczem ognistym. Chrapał wśród cierni, z twarzą na słońcu, bez jednego drgnienia opalonej skóry. Rój dużych much latał nad jego otwartemi ustami.
Ksiądz Mouret patrzył na niego przez chwilę. Zazdrościł tego świętego snu leżącemu w pyle. Chciał odpędzić muchy; ale muchy uparte, powracały, siadały na fioletowych wargach Brata, który ani czuł tego; ksiądz przesskoczył to duże ciało i wszedł do Paradou.