Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Ksiądz, dotknięty tą wolą, narzucającą się tak ostro, podniósł głowę i powiedział dość sucho:
— To dobrze, gorliwość ta jest chwalebna. Ale czy brat nie ma mi czego do powiedzenia. Brat przychodził, zdaje się, dziś rano na probostwo?
Brat Archangiasz odrzekł grubiańsko:
— Miałem do powiedzenia to, co powiedziałem. Artodowie żyją, jak świnie. Ot, wczoraj dowiedziałem się, że Rozalia, najstarsza córka ojca Bambousse, jest w ciąży. Żadna z nich do ślubu nie pójdzie, póki się tego nie doczeka. Od piętnastu lat nie znałem ani jednej, któraby nie chodziła pierwej w zboża, a dopiero potem do kościoła. I jeszcze się śmieją, że to taki zwyczaj miejscowy!
— Tak — mruczał ksiądz Mouret — wielkie to zgorszenie... Szukam właśnie ojca Bambousse, aby z nim pomówić o tej sprawie. Byłoby teraz pożądanem, aby małżeństwo nastąpiło jaknajprędzej... Ojcem dziecka jest podobno Fortunat, dorosły syn Bryszetów. Na nieszczęście Bryszeci są ubodzy.
— Ta Rozalia — wybuchał dalej braciszek — ma równo osiemnaście lat. Rozpuszcza to się już na szkolnej ławce. Nie ma czterech lat, jak jeszcze miałem ją w szkole. Już wtedy była zepsuta... Teraz mam jej siostrę, Katarzynę, jedenastoletni smarkacz, a zanosi się na bezwstydniejszą od siostry. Po wszystkich dziurach można ją spotkać z tym małym gałganem, Wincentym. Choć im się uszy do krwi naciąga, to wszystko daremnie, zawsze kobieta z nich wylezie. One potępienie roznoszą w swo-