Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/482

Ta strona została przepisana.

wszystkiego, jak skowronki wędrujące w głębi łanu zboża. Dlaczegóż on dzisiaj trząsł się, skoro zaledwie końce stóp zanurzył w trawie? Zawiodła go w bór. Drzewa przestraszyły Sergiusza bardziej. Nie poznawał ich z tą powagą czarnych pni. Więcej niż gdziekolwiek przeszłość wydawała mu się umarłą wpośród tego groźnego starodrzewu, gdzie światło wchodziło swobodnie.. Pierwsze deszcze zatarły ślady ich kroków na alejach. Wichry uniosły wszystko, co po nich było pozostało na nizkich gałęziach krzewów. Albina z sercem ściśniętem, przeczyła jednak spojrzeniem. Odnajdowała na piasku najlżejsze ślady ich przechadzek. Przy każdym krzaku dawne ciepło, które zostało tam po ich przejściu występowało jej na twarz. I z prośbą, w oczach starała się przywołać wspomnienia Sergiusza. Wzdłuż tej ścieżki, szli w milczeniu, z wielkiem wzruszeniem, nie śmiejąc sobie powiedzieć że się kochają. Na tej polance zapomnieli się raz wieczorem do późna, przypatrując się gwiazdom, które zdawały się ich oblewać ciepłym deszczem. Dalej, pod tym dębem zamienili swój pierwszy pocałunek. Dąb zatrzymał woń tego pocałunku; mchy nawet ciągle mówiły o nim. To kłamstwo mówić, że bór staje się niemy i pusty. A Sergiusz odwracał głowę, by uniknąć spojrzenia Albiny, bo go męczyło.
Poprowadziła go na skały. Może tam nie będzie już taki wątły i drżący, o co rozpacz ją brała. Tylko wielkie skały o tej porze były jeszcze gorące