czarny, nie widzę w nim nic z tego co w nim zostawiłem. Ale to bynajmniej nie moja wina. Staram się być takim jak ty, chciałbym cię zadowolnić.
— Nie kochasz mię już — powtórzyła znowu Albina.
— Owszem, kocham cię. Dużo wycierpiałem, wtedy, po odesłaniu ciebie... Ach, kochałem cię z takiem uniesieniem wiesz, że byłbym cię zgniótł w uścisku, gdybyś była powróciła rzucić się w me objęcia. Nigdy cię nie pożądałem tak gwałtownie. Przez całe godziny stałaś przedemną żywa, cisnąc mię twemi giętkiemi palcami. Kiedy zamknąłem oczy, zapalałaś się by słońce, ogarniałaś mię twoim ogniem... Więc wszystko podeptałem, przyszedłem.
Przez chwilę milczał w zamyśleniu, i znów mówił:
— A teraz jestem jakby złamany. Gdybym cię chciał przycisnąć do piersi mej, nie mógłbym cię utrzymać, upuściłbym cię i upadłabyś... Poczekaj aż ten mój dreszcz przejdzie. Daj mi twe ręce, będę je całował. Bądź dobra, nie patrz na mnie zagniewanemi oczyma. Pomóż mi odzyskać moje serce.
Smutek jego był taki szczery, a chęć powrotu do dawnego kochania tak oczywista, iż wzruszyły Albinę. Na chwilę stała się znów bardzo słodką.
Pytała go troskliwie:
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/485
Ta strona została przepisana.