Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/486

Ta strona została przepisana.

— Gdzie cierpisz? Co cię boli?
— Ja nie wiem. Wydaje mi się, że wszystka krew z żył mi ucieka... Przed chwilą, przychodząc tu, czułem jakby mi zarzucono na ramiona szatę z lodu, przylegającą mi do ciała i zamieniającą mi je w kamień od stóp do głów... Ja już raz czułem tę szatę na sobie... Ale nie pamiętam...
Ona przerwała mu śmiechem przyjaznym.
— Dziecko z ciebie, musiałeś się poprostu przeziębić i cała historya... Słuchaj, ale to przynajmniej nie ja ciebie tak przerażam? W zimie nie będziemy siedzieli w tym ogrodzie jak dwoje dzikich. Udamy się gdzie zechcesz, do jakiego wielkiego miasta. Będziemy się kochali wśród ludzi tak spokojnie jak wśród drzew. Zobaczysz, że nie jestem tylko urwisem, umiejącym wybierać gniazda i chodzić godzinami bez zmęczenia... Kiedy byłam mała nosiłam haftowane spódniczki, ażurowe pończochy, kołnierze i falbany. Opowiadano ci chyba o tem?
Nie słuchał jej, rzekł naraz z lekkim okrzykiem:
— Ach, przypominam sobie!
A gdy go pytała, nie chciał odpowiedzieć. Przypomniał sobie wrażenie z kaplicy seminaryum na swoich ramionach. To właśnie była owa szata z lodu czyniąca go całego kamieniem. I jego kapłańska przeszłość ogarnęła go nieprzezwyciężenia. Niejasne wspomnienia co się w nim były obudziły