Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/49

Ta strona została przepisana.

ich spódnicach. Dobre do wyrzucenia na gnojowisko, razem ze swojemi gorszącemi brudami! Dusić wszystkie dziewczyny zaraz po urodzeniu, to jedyny na nie sposób!
Z nienawiści i obrzydzenia do kobiet klął, jak parobek. Ksiądz Mouret, wysłuchawszy go ze spokojną twarzą, uśmiechnął się w końcu z jego gwałtowności. Zawołał psa Voriau, który zboczył na poblizkie pole.
— Ot, proszę patrzeć! — krzyknął brat Archangiasz, pokazując gromadkę dzieci, bawiącą się w głębi parowu. — Moi hultaje, co opuścili szkołę pod pozorem pomagania rodzicom na winnicach! Może ksiądz być pewny, że ta łajdaczka Katarzyna jest między niemi. Bawi się zjeżdżaniem na dół. Zobaczy ksiądz, że spódnice będą na głowie... A co, nie mówiłem!... Do widzenia wieczorem, księże proboszczu... Czekajcie, czekajcie, łotry!
I pobiegł, z brudnym rabatem lecącym mu na ramię, wyrywając osty po drodze dużą, zatłuszczoną sutanną. Ksiądz Mouret zobaczył go, wpadającego pomiędzy dzieci, które rozpierzchły się, jak gromadka spłoszonych wróbli. Udało mu się jednak pochwycić za uszy Katarzynę i drugiego smarkacza. Prowadził ich w stronę wsi, trzymając mocno swojemi grubemi, włochatemi palcami, miotając obelgi.
Ksiądz poszedł dalej. Brat Archangiasz nasuwał mu czasem dziwne skrupuły; wydawał mu się z całą swą gburowatością, prawdziwym sługą bożym,