Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/501

Ta strona została przepisana.

Teraz poszukała fiołków. Robiła z nich ogromne bukiety kładąc je sobie na ręku przy piersi, jeden koło drugiego. Potem rwała gwoździki, ścinając wszystko, nawet pączki, wiążąc olbrzymie snopy gwoździków białych, podobne do dzież mleka, olbrzymie snopy gwoździków pąsowych podobne do dzież krwi. I rwała jeszcze lewkonie, nocne ozdoby, heliotropy, lilie; brała garściami ostatnie kwitnące łodygi lewkonij, nie uważając iż mięła bez litości ich atłasowe kwiaty; spustoszyła klomby nocnej ozdoby, co zaledwie była otworzyła swe kwiaty w powietrzu wieczornem; wyżęła łan heliotropów, zbierając na kupę swoje żniwo kwiatów; trzymała pod pachami wiązki lilij jakby wiązki trzcin. Obładowawszy się na nowo, poszła znów do pawilonu, by rzucić przy różach, fiołki, gwoździki, lewkonie, nocne ozdoby, heliotropy, lilie, i bez wytchnienia, zeszła napowrót.
Udała się do tego melancholijnego miejsca, co było jakby cmentarzem kwietnika. Ciepła jesień sprowadziła tu powtórny rozkwit wiosennych kwiatów. Albina zawzięła się zwłaszcza na grzędach tuberozów i hyacyntów, klęcząc na trawie, prowadząc zbiór swój i, ostrożną uwagą skąpca. Zdawało się, iż tuberozy są dla niej drogocennemi kwiatami, które miały sączyć kropla po kropli, złoto, bogactwa, dobra nadzwyczajne. Hyacynty, uperlone całe swojemi kwiateczkami, były jakby naszyjnikami pereł, z których każda miała ją poić