Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/503

Ta strona została przepisana.

w duże pęki, ustawiając po wszystkich kątach. Najprzód za lampą na konsoli, postawiła lilie, wysoką koronką, łagodzącą światło swą białą czystością. Potem, zaniosła garściami lewkonie i gwoździki na starą kanapę, której malowane obicie było już usiane czerwonemi bukietami, zwiędniętemi przed stu laty; i obicie znikło, na kanapie wydłużył się pod ścianą gaj lewkonij, nastroszonych gwoździkami. Ustawiła wtedy przed alkową wszystkie cztery fotele; napełniła pierwszy majówkami, drugi makami, trzeci nocną ozdobą, czwarty heliotropami. Fotele całe zanurzone, ukazując ledwie końce swych poręczy, wydawały się kopcami kwiatów. Wreszcie pomyślała o łożu. Zatoczyła do wezgłowia stolik, ułożyła na nim ogromny stos fiołków. I wielkiemi naręczami pokryła całkowicie łóżko wszystkiemi hyacyntami i wszystkiemi tuberozami, które była przyniosła; warstwa była tak gruba, że wysypywały się na przodzie, i w nogach, i w głowach, i pod ścianą, spadając smugami gron. Łoże zamieniło się na kwietnik. Róże jednak zostały. Rozrzuciła je wszędzie po trochu, nie patrząc nawet gdzie padają. Przez kilka minut róże leciały deszczem, dużemi pękami, ulewa kwiatów ciężkich jak burza, tworzących sadzawki w dziurach posadzki. Ale stos nie zmniejszała się, więc porobiła z nich wieńce, które rozwiesiła na ścianach. Amorki gipsowe swawolące nad alkową miały wieńce z róż na szyjach, rękach, krzyżach; ich nagie ciała przybrane były całe