Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/504

Ta strona została przepisana.

w róże. Sufit niebieski, malowidła erotyczne przez czas zniszczone, okryte zostały płaszczem z róż, kotarą z róż. Wielki pokój przybrany był paradnie. Teraz mogła w nim umrzeć.
Przez chwilę stała, spoglądając dokoła. Zastanawiała się, baczyła czy śmierć tu jest. I pozbierała wonne zieloności, mięty, werbeny, balsamy, kopry; poskręcała je, pozwijała, czyniąc z nich zatyczki, któremi pozatykała najmniejsze szpary, najmniejsze dziury w drzwiach i oknach. Poczem spuściła firanki z białego perkalu szyte dużemi ściegami. I niema, bez jednego westchnienia, położyła się na łożu, na hyacyntach i tuberozach.
Tu doznała jeszcze ostatniej rozkoszy. Otwierając szeroko oczy, uśmiechała się do pokoju. Jak ona kochała w tym pokoju! Jaka w nim umiera szczęśliwa! Obecnie, nic mętnego nie przychodziło ku niej od gipsowych amorków, nic niepokojącego nie zstępowało już z malowideł, na których się przewalały ciała kobiece. Pod sufitem niebieskim nie było nic, prócz duszącej woni kwiatów. I zdawało się, że ta woń nie czem innem była, jak owym zapachem dawnej miłości, którego ślad został na zawsze w alkowie, zapachem zwiększonym, wzmnożonym stokrotnie, do tego stopnia, iż tchnął uduszeniem. Może to był oddech owej pani co tu umarła przed stu laty. Stało się, że i ją z kolei objął ten oddech. Nie ruszając się, z rękami złożonemi na sercu, uśmiechała się ciągle, słuchała zapachów, szeptających wśród szumu w jej głowie.