Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/507

Ta strona została przepisana.
XV.

Nazajutrz koło trzeciej, Teuse i Brat Archangiasz, rozmawiając na ganku probostwa, ujrzeli kabryolet doktora Paskala, przejeżdżający przez wieś w pełnym galopie. Gwałtownie zacinający bat ukazywał się z pod budy.
— Gdzież on tak pędzi? — szepnęła stara służąca. — Może kark skręcić.
Kabryolet dojechał do stóp pagórka, na którym zbudowany był kościół. Koń, nagle osadzony, zatrzymał się, i głowa doktora, cała biała, cała rozczochrana, wyjrzała z pod budy.
— Jest Sergiusz? — krzyknął z wściekłością.
Teuse wyszła na brzeg pagórka.
— Ksiądz proboszcz jest w swoim pokoju — odpowiedziała. Odmawia zapewne pacierze... Czy pan chce mu co powiedzieć? Czy mam go zawołać?
Wuj Paskal z twarzą wzburzoną, machnął gwałtownie prawą ręką trzymającą bat i wychylając się bardziej, tak iż o mało nie wypadł, zawołał:
— Aa... on odmawia pacierze!... Nie, nie trzeba go wołać. Udusiłbym go, a niema potrzeby... Chcę mu powiedzieć, że Albina umarła, słyszycie! Powiedzcie mu że umarła, powiedzcie mu to odemnie!