Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/508

Ta strona została przepisana.

I znikł, zacinając batem konia tak ostro, iż począł unosić. Ale o dwadzieścia kroków dalej zatrzymał go znowu, wysuwając jeszcze głowę, krzycząc głośniej:
— Powiedźcie mu także odemnie, że była w innym stanie! To go ucieszy...
I kabryolet puścił się znów szalonym pędem. Wjeżdżał z niebezpiecznem przechylaniem się na wsze strony, na kamienistą drogę po wzgórzach, co prowadziła do Paradou. Teuse stała bez tchu. Brat Archangiasz śmiał się szydersko, utkwiwszy w niej oczy tryskające dziką radością. Popchnęła go na schody ganku, że o mało nie upadł.
— Proszę sobie iść ztąd — mruczała, gniewając się również, spędzając złość na nim. — Znienawidzę Brata nakoniec!... Jak można cieszyć się ze śmierci ludzi! Ja dziewczyny tej nie lubiłam. Ale kiedy się umiera w jej wieku, to niewesoło... Proszę sobie iść; no, przestań się Brat śmiać, bo nożyczkami w twarz cisnę!
Była to już pierwsza godzina, kiedy chłop jakiś, co przyszedł do Plassans z jarzynami na sprzedaż, uwiadomił doktora Paskala o śmierci Albiny, dodając, iż Jeanbernat prosi go do siebe. Teraz doktór czuł pewną ulgę, wykrzyczawszy swoje, w przejeździe przed kościołem. Nałożył drogi, by tę potrzebę zaspokoić. Wyrzucał sobie tę śmierć jak zbrodnię, w którejby umoczył ręce. Przez całą drogę nie przestawał lżyć siebie samego, ocierając oczy, by módz kierować koniem, wjeżdżając