Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/51

Ta strona została przepisana.
VI.

Droga wiła się pomiędzy zwałami skał, pośród których chłopi zdobyli miejscami po pięć, sześć metrów ziemi kredowej zasadzonej staremi drzewami oliwnemi. Grube warstwy pyłu na drodze, wydawały pod stopami księdza lekkie skrzypienie śniegu. Chwilami muśnięty po twarzy gorętszym powiewem podnosił oczy od książki, oglądając się zkądby pochodziło to głaskanie; ale spojrzenie jego, zawsze jednakowo zamglone, błądziło, nie patrząc, po rozpalonym horyzoncie, po liniach pokręconych tej ziemi namiętności, wyschłej, omdlałej na słońcu, w gwałtownem oddaniu się kobiety ognistej a niepłodnej. Nasuwał sobie kapelusz na oczy aby uniknąć ciepłych tchnień; powracał do swego czytania, spokojnie; za nim jego sutanna podnosiła mały obłoczek, toczący się na powierzchni drogi.
— Dzień dobry księdzu proboszczowi — powiedział jakiś chłop, przechodząc.
Znów odgłosy rydlów, wzdłuż zagonów, przerywały jego skupienie. Obracał głowę i spostrzegał na winnicach, dużych starców sękatych, którzy