Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/510

Ta strona została przepisana.

swą wysoką postać, słysząc kroki. I zabrał się napowrót do roboty, wyrzucając za każdym razem ogromną bryłę tłustej ziemi.
— Cóż pan tu robi? — zapytał doktór Paskal.
Jeanbernat wyprostował się znowu. Ocierał sobie rękawem pot z czoła.
— Dół kopię — odpowiedział spokojnie. — Ona zawsze lubiła ogród. Będzie tu sobie spała...
Doktora zdławiło wzruszenie. Stał przez chwilę nad dołem nie mogąc przemówić. Patrzył na zamaszyste kopanie Jeanbernata.
— Gdzie ona jest? — rzekł wreszcie.
— Na górze, w swoim pokoju. Chcę żeby pan posłuchał serca, przed złożeniem jej tutaj... Ja słuchałem, nie słyszałem nic.
Doktór poszedł. Nic nie było ruszone w pokoju. Jedno okno tylko stało otworem. Kwiaty zwiędnięte, zaduszone własną swą wonią, wydawały już tylko mdły zapach swych zmarłych ciał. W głębi alkowy jednak pozostało ciepło czadu, który jakby napływał do pokoju i wymykał się jeszcze wązkiemi wstęgami dymu. Albina bardzo biała, z rękami na sercu, spała uśmiechnięta na swem posłaniu z hyacyntów i tuberozów. I była naprawdę szczęśliwa, naprawdę umarła. Stojąc przy łóżka, doktór patrzył na nią długo, z natężoną bacznością uczonego, co wskrzeszać chce. I nie poruszył nawet jej rąk złożonych; pocałował ją w czoło, w to miejsce, które macierzyństwo jej naznaznaczyło już było lekkim cieniem. Na dole, w ogro-