Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/512

Ta strona została przepisana.

Wuj Paskal drgnął. Tłomaczył że niewolno tak zatrzymywać umarłych.
— Jakto niewolno! — zawołał stary. — A ja sobie na to pozwolę!... Czyż ona nie jest moją? Czy pan myśli, że ją dam zabrać proboszczom? Niech spróbują, jeżeli chcą, bym ich przyjął kulami.
Wstał, podnosząc groźnie swoją książkę. Doktór pochwycił go za ręce, ściskał je, zaklinając go by się uspokoił. Przez długą chwilę mówił wszyko co mógł; obwiniał siebie, nadmieniał niewyraźnie o tych, co zabili Albinę.
— Słuchaj pan — rzekł wreszcie — ona nie należy już do pana, trzeba ją im oddać.
Jeanbernat zwiesił głowę z odmownym gestem, zachwiany był jednakże. W końcu rzekł:
— To dobrze. Niech ją wezmą i oby im ręce połamała! Chciałbym, aby wyszła z ich ziemi, by poginęli ze strachu.. Zresztą mam sprawę tam do załatwienia. Pójdę jutro... Żegnaj, doktorze. Dół będzie dla mnie.
A kiedy doktór odjechał, usiadł napowrót wezgłowia umarłej i powrócił poważnie do swego czytania.