Wielkie tego rana zamieszanie panowało w gospodarstwie na probostwie. Rzeźnik z Artodów zakłuł właśnie Maćka, wieprza, w podcieniu przy kuchni. Dezyderya, w zachwycie, trzymała nogi Maćka, podczas gdy go zarzynano, całując go w grzbiet, aby mniej czuł nóż, mówiąc mu, że trzeba przecież, by zabito go teraz, kiedy jest już taki tłusty. Nikt jak ona nie odcinał głowy gęsi jednem uderzeniem siekierki, ani tak sobie radził z gardłem kury, przy pomocy pary nożyczek. Jej przywiązanie do zwierząt godziło się wybornie z tą rzezią; utrzymywała, że to jest potrzebne, że to robi miejsce dla małych, które rosną. I była bardzo wesoła.
— Panna sobie zaszkodzi — gderała Teuse co minuta. — To sensu niema doprawdy tak się rozbijać, dla tego że zakłuto wieprza. A czerwona panna, jakby po całonocnych tańcach.
Dezyderya klaskała w ręce, kręciła się, krzątała. Teuse, nóg już nie czuła, jak się wyrażała. Od szóstej rano przetaczała wciąż ogromną swą osobę z kuchni do kurników. Miała robić kiszki.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/513
Ta strona została przepisana.
XVI.