Ona to ubiła krew, dwie szerokie dzieże, różowe całe na słońca. I nigdy nie skończy, bo panna Dezyderya woła ją ciągle o byle co. Trzeba wiedzieć, że w tej samej chwili kiedy rzeźnik zajęty był Maćkiem, Dezyderyę spotkało wzruszenie nadzwyczajne gdy weszła do stajni. Liza, krowa, była w trakcie cielenia się. Więc opanowana niesłychaną radością, do reszty straciła głowę.
— Jedno ubywa, drugie przybywa! — wołała skacząc i kręcąc się w kółko. Ale chodź zobaczyć, Teuse!
Była jedenasta. Chwilami śpiew dochodził z kościoła. Słychać było niewyraźne szemranie smutnych głosów, odmawiane modlitwy, z których naraz podnosiły się urywki łacińskich frazesów, rzucanych pełnym głosem.
— Chodźże! — powtórzył a Dezyderya po raz dwudziesty.
— Trzeba, żebym szła dzwonić — mruknęła stara służąca — nigdy się nie uporam... Czegóż to znowu panna chce?
Ale nie czekała odpowiedzi. Rzuciła się na gromadę kur wypijających chciwie krew w dzieżach. Rozpędziła je, kopiąc nogami, rozwścieczona. Nakryła dzieże, mówiąc:
— Ot, zamiast mnie męczyć, lepiejby panna uważała na te łajdaczki... Jak się im tak pozwoli, to nie będzie kiszki, rozumie panna?
Dezyderya śmiała się. Wielkie nieszczęście, jeśli
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/514
Ta strona została przepisana.