Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/515

Ta strona została przepisana.

kury trochę krwi wypiją! To je tuczy. I chciała pociągnąć Teuse do krowy. Ta wydzierała się.
— Muszę iść dzwonić... Pogrzeb zaraz wyjdzie. Słyszy panna przecież.
W tejże chwili, w kościele, głosy wzmocniły się, zawodząc tonem zamierającym. Słychać było stąpanie, bardzo wyraźnie.
— Nie, zobacz — nalegała Dezyderya, popychając ją ku stajni. — Powiesz mi co mam robić.
Krowa leżąca na ściółce, odwróciła głowę, spoglądając na nie swojemi dużemi oczami. Dezyderya dowodziła, że ona napewno czegoś potrzebuje. Możeby można jej pomódz by cierpiała mniej. Teuse ruszyła ramionami. Albo to zwierzęta nie umieją same sobie radzić. Nie trzeba jej męczyć i na tem koniec. Szła nareszcie do zakrystyi, ale przechodząc koło podcienia, krzyknęła znowu.
— Ma panna! — rzekła, grożąc pięścią. — A, łotr kura!
W podcieniu, Maciek czekał, by go wzięto do opiekania, wyciągnięty na grzbiecie z łapami w powietrzu. Dziura od noża na szyi była świeżuteńka z sączącemi się kroplami krwi. Biała delikatna kureczka dziobała jedną kroplę po drugiej.
— Ba, raczy się — rzekła spokojnie Dezyderya.
Nachyliła się, klepiąc wydęty brzuch wieprza, dodając:
— A co, mój tłuściochu, nakradłeś ty im dosyć zupy, niech się teraz pożywią trochę na twojej szyi.