Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/517

Ta strona została przepisana.

kroplą gorącą. A o dwa kroki, dotykając go się prawie, szła trumna Albiny, niesiona przez czterech chłopów, na pewnego rodzaju noszach, pomalowanych na czarno. W nogach trumny, źle przykrytej zbyt krótkim całunem, widać było sosnowe drzewo nowych desek, z których była zbita i w których błyszczały główki gwoździ jak stalowe iskry. Pośrodku, na całunie, rozsiane były kwiaty, garści białych róż, hyacyntów i tuberozów, wzięte z łóżka zmarłej.
— Uważajcież! — krzyknął Brat Archangiasz do chłopów, gdy przechylili nieco nosze, by mogły przejść przez furtkę. — Bo puścicie jeszcze wszystko na ziemię!
I przytrzymał trumnę swoją grubą ręką. Niósł kropielnicę w braku drugiego chłopca; zastępował on również i kantora, stróża polowego, który nie mógł przyjść.
— Wy tam, wchodźcie także — rzekł odwracając się.
Był to drugi pogrzeb, dziecko Rozalii, które umarło w wilię tego dnia, w napadzie konwulsyj. Była tam matka, ojciec, stara Brichet, Katarzyna i dwie duże dziewczyny, Ruda i Liza. Te ostatnie trzymały trumnę dziecka, każda za jeden koniec.
Naraz głosy ucichły. Nowe milczenie się zrobiło. Dzwon dzwonił ciągle bez pośpiechu, w rozdzierająco smutny sposób. Orszak przeszedł cały