Uśmiechali się do siebie, ponad trumienką, z błyszczącemi oczyma. Liza i Rada trąciły łokciem jedna drugą. Wszyscy spoważnieli znowu. Fortunat wziął bryłkę ziemi, by odpędzić psa, węszącego teraz pomiędzy staremi płytami.
— Ach, otóż będzie koniec — szepnęła bardzo cicho Ruda.
Ksiądz Mouret przy grobie kończył De profundis.
Powoli, zbliżył się do trumny, wyprostował się, popatrzył, na nią przez chwilę bez jednego drgnienia powiek. Wydawał się wyższy, twarz miał przemienioną od wewnętrznej pogody. Schylił się, podniósł garść ziemi i posypał nią trumnę w kształt krzyża. Mówił głosem tak dźwięcznym, iż każda sylaba brzmiała wyraźnie:
— Revertitur in terram suam unde erat, et spiritus redit ad Deum, qui dedit illum.
Dreszcz jakiś przebiegł obecnych. Liza zastanowiła się, mówiąc ze skrzywieniem:
— To jednak wcale niewesołe, kiedy się pomyśli że i na nas kolej przyjdzie.
Brat Archangiasz podał kropidło księdzu. Ten potrząsnął niem po kilkakroć nad ciałem i wyszeptał:
— Requiescat in pace.
— Amen — odpowiedzieli jednocześnie Wincenty i Brat, głosem tak piskliwym i tak uroczystym, że Katarzyna pięścią zatkała sobie usta, by nie parsknąć śmiechem.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/520
Ta strona została przepisana.