zenty, które dostawała. Nieprawdaż, Bryszecie? Nie my okażemy się tak złymi chrześcianami, aby się księdzu proboszczowi sprzeciwiać.
Fortunat śmiał się drwiąco.
— Ja jestem gotów, oświadczył i Rozalia również... Widziałem się z nią wczoraj za młynem. Wcaleśmy nie pogniewani ze sobą, przeciwnie. Czas nam schodził na śmiechu...
Ksiądz Mouret przerwał mu:
— Dobrze już. Pomówię z Bamboussem. On zdaje się jest tu, na polu Olivettes.
Matka Bryszet spytała odchodzącego księdza o Wincentego, który od samego rana poszedł, aby do mszy służyć. Ten łobuz potrzebował bardzo nauk księdza proboszcza. Odprowadzała go przez jakie sto kroków, wyrzekając na swą nędzę, na brak ziemniaków, na mrozy, od których ucierpiały oliwki, na upały grożące wypaleniem mizernych zbiorów. Żegnając go, oznajmiła, że jej syn Fortunat odmawia pacierz rano i wieczorem.
Voriau wyprzedził teraz księdza Moureta. Nagle na zakręcie drogi wbiegł na pola. Ksiądz wszedł na ścieżkę pnącą się na wzgórze. Znajdował się na polu Olivette, ziemi najurodzajniejszej w całej okolicy, na której wójt gminy, Artod zwany Bambousse, posiadał kilka pól zboża, oliwki i winnice. Tymczasem pies przypadł do spódnicy dużej, ciemnowłosej dziewczyny, która zaśmiała się na widok księdza.
— Czy ojciec tu jest, Rozalio? — zapytał ją tenże.
Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/54
Ta strona została przepisana.