Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/56

Ta strona została przepisana.

rumieniec. Ale on, bez obsłonek, z twarzą spokojną, jakby mówił o rzeczy, którejby nie czuł:
— Wiecie o czem mówię, ojcze Bambousse. Ona jest w ciąży. Trzeba ją wydać za mąż.
— A, o to chodzi — mruknął stary drwiąco. — Dzięki za pośrednictwo. Bo to Bryszeci księdza proboszcza przysłali, nieprawdaż? Bryszetowa bywa na mszy, a ksiądz proboszcz chce jej pomódz w postanowieniu syna, to naturalne... Ale ja w to nie wchodzę. Nie chcę tego interesu i basta.
Ksiądz, zdziwiony, tłomaczył mu, że należy położyć tamę zgorszeniu, że powinien przebaczyć Fortunatowi, kiedy tenże gotów jest wynagrodzić swoją winę, wreszcie, że dla honoru jego córki, niezwłoczny ślub jest konieczny.
— Ta, ta, ta — zaczął Bambousse, kiwając głową. — Co tu słów! Ja mam moją córkę dla siebie, słyszy ksiądz proboszcz? To wszystko do mnie nie należy... Ten Fortunat to nędzarz. Ani grosza przy duszy. Toby wygodnie było, gdyby tak wystarczyło zadać się z dziewczyną, aby się z nią ożenić. Proszę, między młodzieżą, tożbyśmy widzieli wesela od rana do wieczora... Nie potrzebuję się troszczyć o Rozalię, chwała Bogu! Wiadomo co jej się zdarzyło; jeszcze przez to nie stała się kulawą ani garbatą, i wybierze sobie na męża kogo zechce w okolicy.
— A jej dziecko? — przerwał ksiądz.
— Jeszcze go niema, prawda? Może go wcale nie będzie... Jeżeli urodzi małe, to zobaczymy...