Strona:PL Zola - Błąd Abbé Moureta.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Rozalia, widząc jaki obrót biorą usiłowania proboszcza, uważała za swój obowiązek wpakować sobie kułaki w oczy z lamentem. Po chwili nawet upadła na ziemię, odkrywając niebieskie pończochy sięgające wyżej kolan.
— Będziesz ty milczała, suko! — krzyknął ojciec rozwścieczony.
I potraktował ją haniebnie ostatniemi słowami, z których śmiała się ukradkiem, zasłaniając się pięściami.
— Jak cię znajdę z twoim samcem, zwiążę was razem i tak poprowadzę między ludzi... Będziesz ty cicho? Poczekaj, gałganie!
Podniósł bryłę ziemi i z odległości czterech kroków, rzucił w nią gwałtownie. Bryła rozbiła się na jej włosach, rozsypując się po szyi, okrywając ją prochem. Ogłuszona, zerwała się, uciekła, ochraniając głowę rękami. Ale Bambousse zdołał jej dosięgnąć jeszcze dwoma bryłami: jedna z nich potrąciła lekko o lewe ramię; druga uderzyła ją prosto w plecy tak silnie, iż upadła na kolana.
— Bambousse! — zawołał ksiądz, wyrywając mu garść kamyków, które właśnie wziął był do ręki.
— Niechże ksiądz proboszcz da pokój! — rzekł chłop. Tamto była mięka ziemia. Trzeba było temi kamykami rzucić... Widać, że ksiądz proboszcz nie zna dziewcząt. Twarde one. Ot ta, choćbym ją pławił w naszej studni, chociażbym jej kości połamał grubym kijem, onaby jednak zawsze lazła do swo-