ociosanemi deskami. Wilcze doły, broniące niegdyś wejścia do alei, czarne były od cierni. O jakie sto metrów, pawilon zamieszkany przez Jeanbernata znajdował się już w granicach parku, do którego zwrócony był jednym frontem.
Ale zdawało się, że rządca zabarykadował swoje mieszkanie od tamtej strony. Wykarczował ciasny ogródek na drodze; żył tu, na południowej stronie, obrócony plecami do Paradou, jakby się nie domyślał ogromu owych zieloności bujających za nim.
Młody ksiądz zeskoczył na ziemię, rozglądając się ciekawie, zapytując doktora, który przywiązywał spiesznie konia do obrączki przykutej w murze.
— I ten starzec żyje sam w tej zatraconej norze?
— Tak, zupełnie sam — odpowiedział wuj Paskal.
Ale się spostrzegł.
— Ma u siebie siostrzenicę, która mu na kark spadła, dziwna dziewczyna, dzika... Śpieszmy się. Wygląda tak, jakby wszystko wymarło w domu.